malować
rysować
szaleć
nie zniechęcaj się
malowanie jest w nas...
pozdrawiam gorąco
MATI
anioł
zamknięty
w moim wnętrzu
co wieczór
swym uśmiechem
przywraca do życia
zapomniane marzenia…
Kolejny projekt… Znów zamęt myśli, poszukiwania, planowania, projektowania, machanie pędzelkiem… w przerwie siadam i pisze parę słów… jestem w swoim „piekiełku” ale przynajmniej nie widzę często unoszonych brwi, po co to robisz… i zagadkowego uśmieszku ile z tego mam…
W to co robię wkładam najwyższy możliwy wysiłek. Wierzę w dawanie radości innym ludziom, czynienie dobra, uczciwość… choć wielu mi mówi, że się nie opłaca… ja już miałem swoje przejścia i wiem, i wierzę, i jestem… teraz mój świat nabiera innych wymiarów, a inni mogą sobie mówić co się im tylko podoba, w końcu jesteśmy wolni… (może nie tak do końca… ale niektórzy mają tego świadomość, a inni żyją w błogiej nieświadomości swojego ograniczenia…)
Poza tym codziennie walczę ze swoimi potworami… Tak samo się boję… Boję się nudy… rutyny i banalności. W jakiś sposób jestem codziennie na nie skazywany, więc jestem też codziennie zmuszany, aby odkrywać w banalnym niebanalne…
Kiedyś brnąłem poprzez świat bez głębszego zastanowienia nad kolejnymi krokami, teraz też zdarza mi się popełniać błędy, ale gdybym wówczas rozumiał to co dzisiaj rozumiem, wielu bym nie popełnił… jednak to była moja ścieżka i musiałem ją przejść aby móc robić to co dzisiaj robię, mieć marzenia, które dzisiaj mam…
Nierozumienie czy niechęć rozumienia (zwykła ślepota) pieści i pielęgnuje naszą niedojrzałość… Gdy dzieje się coś nie po naszej myśli, winimy za to cały świat. Taką świadomość można ciągnąć przez całe życie… Można ale nie trzeba…
W pewnym momencie zacząłem dostrzegać drugiego człowieka… dostrzegać dlaczego ktoś jest zły, a dlaczego dobry, to bardzo pomogło w dostrzeganiu siebie, ocenianiu swoich decyzji i podejmowaniu kolejnych… Żeby to wszystko się mogło wydarzyć, musiałem sam dostrzec swój własny egoizm. To przykre odkrycie ale ma uzdrawiającą moc… pozwala na dostrzeżenie wielu spraw, na zrozumienie siebie i w konsekwencji pracy nad sobą, nad swoimi słabościami…
Na zdjęciu klasowym, chyba w piątej czy szóstej klasie podstawówki, jestem jedynym uczniem, który ma opuszczoną głowę na dół, wszyscy patrzą w obiektyw ja pod nogi… Wiele razy patrząc na to zdjęcie myślałem, że po prostu spojrzałem na chwilę i akurat wtedy fotograf pstryknął… nic błędnego… moja głowa opuszczona była przez niezrozumienie i samotność…
Samotność towarzyszy mi od dziecka. Lubiłem samotne zabawy, później wypady na grzyby czy na ryby… Chciałem mieć dziewczynę, która mi się bardzo podobała – ale okazało się, że to nie takie proste… Później bywało lepiej i gorzej, ale wśród ludzi odzywał się mój egoizm, trochę indywidualizm ale przede wszystkim chęć poszukiwania, ciągła wędrówka raniła bliskie osoby, nierozumienie powodowały częste ucieczki, w końcu doszedłem do wniosku, że skoro mam takie problemy… to czy lepiej po prostu zamiast odpychać samotność od siebie na siłę, zaakceptować ją i zadać sobie pytanie dlaczego stała się ona naczelną cechą mojego życia… Wtedy coś się zmieniło… zacząłem rozumieć, że tylko w samotności mogę usłyszeć to, czego pragnie i czuje moja dusza w najgłębszych swoich pokładach…
Tak jak wszystko samotność ma swoje dobre i złe strony. Dobra to ta, która każe nam szukać, a zła odsuwa od ludzi. Samotność uszlachetnia i upadla jednocześnie. Są ludzie, którzy do wielkich rzeczy dochodzą ot tak sobie, żyjąc codziennością, ale są też tacy, którzy mogą dojść do nich tylko poprzez wyrzeczenia… Ważne jest to aby w końcu zrozumieć siebie. Dopóki tego nie osiągniemy, niszczymy się sami i wszystkich wokół…
Zaakceptowałem to, bo nie mogłem wciąż przebierać się w nieswoje szaty. Wziąłem sobie do serca słynną sentencję Nietzschego: Stań się tym, kim jesteś… Oczywiście staram się zawsze wychodzić poza swoje ograniczenia. Nigdy nie należy spoczywać na laurach, trzeba wciąż iść dalej i ciężko pracować. To nie my jednak decydujemy o jakości i charakterze, wszystko po prostu jest w nas i takie jakie jest przychodzi na świat…
Wszystko trwa i my trwamy… Szklanka jest do polowy pełna… nic nie jest tylko czarne i białe… Wierzę w to… Równowaga na świecie jest jeszcze zachowana, pomimo głupoty, niedouczenia, okrucieństwa wojen i ludzkiej podłości. Świat wciąż rodzi i nawraca ludzi uduchowionych, którzy przeciwstawiają się temu światu… Niewielkie uczynione dobro, gdyby je położyć na szali, przeważy tonę zła i jest bardzo zaraźliwe. To daje jeszcze nadzieję, że dopóki człowiek żyje, trzeba wierzyć, że jest jeszcze szansa na zmianę…
dawne marzenia
spięte pajęczą siecią
w oknie mojej tęsknoty
roziskrzyły się
poranną rosą
w moich oczach…
Moje okna w Czernicy pojawiają się, jak to często bywa, drogą różnych splotów wydarzeń, była inscenizacja Drogi Krzyżowej w formie monodramu właśnie w Czernicy, później Strzecha z obrazami i spojrzeniem z perspektywy wysokości na świat…
W Czernicy stoi wieża, pozostała samotna po kościele ewangelickim… Zamysł powstał taki, aby tchnąć w nią życie, aby wróciła z zakurzonego i zaptaszonego świata i stała się miejscem ważnym… W przyszłym roku będzie obchodzić 100 lat, więc czas rozpocząć urodzinowe przygotowania…
Okna… są częścią naszego życia. Przez nie wyglądamy na świat, patrzymy czy goście idę i jak odchodzą, machając na pożegnanie… Przez okno zaglądamy w deszczowy świat dudniących po parapecie kropelek a zima zaszrania je przepięknymi mozaikami bieli…
Okna stały się symbolem tego projektu, a sam projekt zaprasza do refleksji i spojrzenia na Czernicę, położoną wśród przepięknych pagórków, zieleni i czerwieniących się dachów… Jest wiele miejsc takich w Polsce… ja odnalazłem Czernicę… ale każdy może mieć swoją własną, cichą, rozzielenioną, z kawałkiem historii i tajemnicy…
Dla mieszkańców projekt jest zaproszeniem do spojrzenia na to co ich w codzienności otacza z innej perspektywy, oczami malarza… dla gości jest zaproszeniem do przeżywania ciszy i kol0rów tego miejsca…
Chciałbym żeby okna stały się symbolem naszych marzeń, szczególnie dla tych, którzy mówią mi, że nie potrafią albo, że nie warto… aby spojrzeli za okno i uwierzyli, że gdzieś tam czekają marzenia, które tylko od nas zależą czy wymyślimy je i czy będziemy dążyć w ich realizacji…
Pomiędzy oknami znajdziecie grafiki i szydełkowe rękodzieła Ewy oraz moje olejne spojrzenie na Czernicę… Obrazy w których uczucie łączy się z myślami i wypływa na płótno poprzez rękę, dłoń, pędzel… Dzięki temu mogę dzielić się swoją wrażliwością i kiedy słyszę, że kogoś „ruszyło”, wiem, że ma bliską mi tą właśnie wrażliwość…
Wystawa to moment dzielenia się i zamykania. Rodzaj małej twórczej śmierci. Od tego momentu te obrazy już nie są tylko moje… Oderwały się ode mnie, zaczynają żyć własnym życiem…
Wszyscy myślą, że wernisaż to fajna zabawa, a dla mnie to bardzo duży przełom, jest radość, że ludzie dzięki mnie coś poczuli, coś znaleźli, coś odkryli, ale jest też smutek rozstania, to już koniec… emocje opadają… co dalej…
Taki stan miałem tuż po Werniksie, pustka… Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, stałem się chłonny na wszelkie bodźce z zewnątrz aby tylko zapełnić tą pustkę… Maj był bardzo ciężkim miesiącem…
Lipiec i sierpień sumiennie przepracowałem, powstały wszystkie projekty obrazów, powstały obrazy, ręce znów mi popękały, wieczorami waniałem werniksem jakbym się nim opił, poplamiłem kolejne dwie koszule, ulubione spodnie, bo na szybko chciałem coś domalować…
Powstały kolorowe plamy, kreski, światła i cienie…
Projekt – Okna…
Czernica daleka i bliska…
każde spojrzenie
w oknach
odbite marzenie
zostawia ślad
w moim sercu
niczym poranny
zapach niezapominajki
błękitem narodzin
obrazu…
Ostatnio przeczytałem, że cała sztuka jest śpiewem godowym człowieka… który z czasem nazwano właśnie sztuką… podzielono na kategorie, rodzaje i gatunki, zamkniętą w bibliotekach, muzeach, galeriach i uznano za wyraz niezwykłości homo sapiens…
kiedy myślisz
że się już nie zdarzy
nic takiego
co by radość niosło
gwiazda spadła
spełniło się marzenie
może nie to największe
ale takie co
znów pozwala
uwierzyć…
Nad ranem złapał mnie straszny skurcz nogi w łydce, kilka lat temu strasznie bym panikował, próbowałbym ruszać nogą, rozmasowywać, co powodowałoby jeszcze większy ból. Dzisiaj leżałem spokojnie, napiąłem nogę naciągając palce w górę… i czekałem aż przejdzie. Powoli mięśnie się rozluźniały, skurcz minął ale ból pozostał, nie było mowy o śnie… Coraz częściej przytrafiają mi się takie przygody, śmieję się, że wchodzę w wiek w którym jak się budzę i nic nie boli to znaczy, że umarłem…
Często w takich chwilach zaczynam rozmyślać nad tym, czy jest coś po drugiej stronie… Jako dziecko często bałem się zasnąć… Bałem się, że już się nie obudzę… Już wtedy prowadzałem rozmyślania co jest po drugiej stronie… W okresie pierwszej komunii próbowałem o tym rozmawiać z księdzem, miałem z tego powodu małe nieprzyjemności, no bo jak to mogę nie wierzyć… ja to odczuwałem bardziej jako poszukiwanie odpowiedzi…
Dzisiaj wiem, że to raczej nie sprawa wiary ale niepokoju czy przeczucia. Bo tak naprawdę nie wiadomo, co tak naprawdę jest… Każdego nawiedza niepokój metafizyczny ( prawie każdego), nawet jeśli się tego nie nazywa albo nie rozumie… To jest podstawowy niepokój ludzi, całego człowieczeństwa i ciągłe poszukiwania odpowiedzi albo chęć zapełnienia tej pustki, tej niepewności…
Mówi się, że sztuka jest próbą uśmierzenia tego niepokoju. Dzieła żyją i często zapewniają twórcom życie po życiu… Dla wielu ludzi wydaję się ona rzeczą bezużyteczną, a jednak tyle czasu trwa i nic nie zapowiada jej końca… Jest potrzebą natury metafizycznej… Często dopiero dzięki niej zauważamy, że coś jest, że potrafimy coś przeżywać, że potrafimy coś zauważyć, coś czego wcześniej nie widzieliśmy, nie byliśmy świadomi…
stanęła
między tobą a mną
zamyka mi usta
gdy chcę jeść
otwiera oczy
gdy chcę spać
jest
jeszcze
nieokreślona…
Noga boli cały dzień… kolejny dzień nad drzewami sawanny – akacjami na tle późnowieczornego słońca… za grube, za cienkie, za czarne za brązowe… zmierzam się z tym obrazem już od paru tygodni, kiedy nie mogę przeskoczyć odstawiam i wracam za kilka dni. Mam go w głowie, ale nie może ze mnie wypłynąć… jakbym miał zatwardzenie…
Powstaje kolejny młyn i cały czas praca nad rysunkami do bajki… czas przeplatany malowaniem, obowiązkami, rozmyślaniem, pisaniem i próbami snu… to ostatnie wychodzi mi najgorzej… kiedy już uda mi się zasnąć łapią mnie skurcze albo śnią mi się jakieś głupoty…
O mnie: Kiedy zacząłem naprawdę świadomie żyć, dostrzegłem jak wiele jest do zrobienia. I choć mam tak mało czasu, to warto cieszyć się tym małym skrawkiem życia, które mi pozostaje… Znaleźć czas na posłuchanie siebie, znaleźć bliską osobę, z którą można dzielić i odkrywać świat swoich uczuć i emocji, marzeń i trosk. Dostrzec wokół utraconych przyjaciół. Książki wciąż odkładane na inny czas. Zobaczyć siebie…
Kiedy sobie to uświadomiłem, zrozumiałem wartość upływającego czasu. Ode mnie zależy wybór jak przeżyję życie…
Jeżeli chcecie coś zmienić w swoim życiu zacznijcie od rzeczy drobnych. Zmiany, które są zbyt szybkie zniechęcają, uruchamiają lęk, włączają mechanizmy obronne, które tworzą trudne to przebycia zasieki… Trzeba przyzwyczajać się do zmian, nowych postanowień, nowego życia, pobyć w nich trochę, oswoić się. Mieć czas aby przyzwyczaić się do nowego. I nie bać się, wszystko co nowe, wszystkie zdarzenia rozwijają nas… I zastanowić się nad tym, czego pragniemy, jakie mamy marzenia do których chcemy dążyć… Możemy to zacząć każdego dnia…
samotność
drżąca prośba o miłość
szeptana przed snem
do Anioła Stróża
od dawna głuchego
z nieśmiertelną nadzieją
że jutro…
… może tak
jak we śnie
cię znajdę…
Otwarte przestrzenie to ostatnio moje ulubione miejsca na rozwijanie swojej twórczości. Majowe werniksowanie na Strzesze z pięknymi Karkonoszami w tle, wrześniowa pagórkowata, rozieleniona Czernica… wszędzie otwarta przestrzeń, piękno w kolorach, zachodach słońca i domach które wrosły w ten pejzaż i z nim współgrają…
Coraz mniej jest takich miejsc… Boli mnie coraz bardziej widok niszczonego w Polsce krajobrazu… Setki tysięcy małych katastrof składają się na jedną w sumie wielką katastrofę….
Czy nie macie wrażenia, że nasz kraj zabudowany bez ładu i składu zaczyna wyglądać jak sen wariata? Że coraz częściej widzimy w miejscach o niesamowitym krajobrazie szpetne budynki niepasujące w ogóle do miejsca? W Europie obowiązują rygorystyczne przepisy dotyczące planowania przestrzennego, nawet w USA gdzie wolność jest podstawową wartością, ogranicza się prawo do budowania, jak kto chce, bo to zbyt kosztowne społeczne… A u nas tej wolności coraz więcej…
Wykupują sobie „ślimaki” z wypchanymi kieszeniami kasą kawał ziemi, na górce, od biednego, rolnika i stawiają moloch trzypiętrowy z dwumetrowym murem, czterema garażami i niszczą całe piękno… Moralnym prawem całego społeczeństwa jest zachowanie tych najpiękniejszych miejsc w naturalnym stanie, jednak są tacy, którzy uważają, że są równiejsi… albo po prostu za mało rozwinięci żeby dostrzec to i zrozumieć…
Czasami już nie mam siły i zastanawiam się po co o tym myślę i piszę, ale nie potrafię inaczej - boli mnie kiedy ktoś pozbawia mnie pięknych widoków z dzieciństwa…
Każdy z nas posiada wrodzoną inteligencję duchową, która jest uważana za kwintesencję człowieczeństwa. Ten rodzaj inteligencji ułatwia dialog między rozumem a emocjami, umysłem a ciałem… sprawia, że widzimy sens naszych zmagań z życiem, a przede wszystkim pozwala nam odróżnić dobro od zła…
Współczesny świat doprowadził człowieka do największego kryzysu naszych czasów, czyli do kryzysu duchowego…
Dostrzegamy i przeżywamy tylko to, co bezpośrednie, widoczne i praktyczne. Jesteśmy ślepi na głębsze poziomy symboliki i znaczenia, które tworzą egzystencjonalny kontekst dla otaczających nas obiektów, wykonywanych czynności i nas samych. Widzimy kolory lecz nie dostrzegamy ...
O co chodzi w moim życiu?
Po co mi to wszystko?
Dlaczego biorę udział w ty wyścigu?
Czego tak naprawdę pragnę?
Dawniej w ogóle nie zadawano by sobie takich pytań. Rytm życia był harmonią z przyroda i kulturą, uporządkowany i prosty. Tradycja, kultura, społeczność w jakiej się żyło wyznaczało niezmienne granice zachowania człowieka. Funkcjonowały jeszcze kodeksy moralne… Każda czynność miała określony sens i zmierzała do precyzyjnie określonego celu.
Czynności stawały się rytuałem… jedzenie, nauka, praca, odpoczynek, miały wartość sakramentu, były ważną , niezmienną częścią życia…
Właśnie to różni człowieka współczesnego od jego dalekiego przodka. Różni doświadczenie. Doświadczenie przeżywania… duchowości…
Dzisiaj desakralizacji ulegają nawet święta. Wielkanoc, Boże Narodzenie traktowane są w kategoriach ważnych wydarzeń, pretekstu do objadania się i gorączkowych zakupów. Ilu z nas faktycznie przeżywa święta? Skupia się nad ich sensem, nad ich przesłaniem. Ilu z nas tego pragnie? Pragnie owego świętego przeżywania?
Tylko po co sobie utrudniać świąteczną bibę pragnieniem świętości?
Dlatego, że posiadamy wrodzoną inteligencję duchową. Ani bowiem inteligencja racjonalna, ani emocjonalna, ani nawet ich połączenie nie wystarczą, by w pełni opisać złożoność ludzkiego zachowania i zdolności…
Co to takiego owa inteligencja duchowa?
To wewnętrzna, wrodzona zdolność ludzkiego umysłu i psychiki, czerpiąca swe bogactwa z serca i wszechświata. Tym co przede wszystkim odróżnia inteligencję duchowa od emocjonalnej, jest właśnie zdolność przemiany. O ile inteligencja emocjonalna pozwala nam rozeznać się w swoim położeniu i adekwatnie do niego zachować, o tyle inteligencja duchowa prowokuje do stawiania pytań:
Ten rodzaj inteligencji nie musi wiązać się z religią. Owszem, może poprzez nią się wyrażać, ale religijność nie oznacza posiadania wysokiej inteligencji duchowej. Każda religia daje poczucie przynależności, akceptacji. Silne przekonania religijne sprawiają, że mamy głęboką świadomość celu do którego dążymy. Pod warunkiem oczywiście, że nie jesteśmy zaślepionymi fanatykami, gdyż to przesłania nam ważniejszy, drugi poziom duchowości obejmujący najistotniejsze ludzkie wartości: dobroć, życzliwość, współczucie, troska…
Co nam daje inteligencja duchowa?
Inteligencje emocjonalna i racjonalna mogą czasem wyprowadzić nas na manowce. Inteligencja duchowa nigdy nas nie zawiedzie. Ona ułatwia dialog pomiędzy rozumem a emocjami, umysłem a ciałem. Daje punkt oparcia potrzebny do rozwoju i przemiany. Sprawia, że jesteśmy kreatywni, kontaktuje nas z naszą twórczą spontanicznością. Pomaga nam uświadomić sobie problemy egzystencjonalne, rozwiązywać je albo przynajmniej pogodzić się z nimi. Sprawia, że widzimy sens naszych zmagań z życiem. Pozwala wniknąć w istotę rzeczy, ujrzeć jedność istnienia pomimo różnic, dotrzeć do naszych możliwości i wykorzystać je. Dzięki niej możemy wieść bogatsze życie…
Życie wielu z nas jest dziś boleśnie pokawałkowane. Tęsknimy za tym, co Eliot nazwał: dalszą jednością, głębszą wspólnotą… ale nie znajdziemy jej ani w sobie, ani w istniejących symbolach czy instytucjach naszej kultury…
Naszym ratunkiem jest rozwijanie ducha. Każdy człowiek powinien wstąpić na ścieżkę duchową, która najlepiej pasuje do jego stanu umysłu, naturalnych skłonności, temperamentu, przekonań, wartości wyniesionych z domu i korzeni kulturowych.
Wielu patrzy na mnie jak na kosmitę, kiedy mówię o swoich emocjach, o przeżywaniu, o sile ducha w sobie, o postrzeganiu świata – wiem, że to jest wina właśnie braku wartości, korzeni kulturowych czy chorych skłonności…
Tym ludziom najtrudniej jest zapełnić pustkę. Wszyscy jednak potrzebujemy podstawowych wartości duchowych, bez nich życie staje się jałowe, ciężkie, człowiek nie jest szczęśliwy, cierpi rodzina, my sami…
Takie wartości jak: współczucie, tolerancja, zdolność wybaczania, opiekuńczość, są najważniejszymi wartościami duchowymi ponieważ nie mogą współistnieć z negatywnymi stanami umysłu.
Jak podążać do naszej duchowości?
Zadajemy sobie pytania:
Po co żyjemy?
Dlaczego właśnie tak?
Jaki sens ma to co robimy?
Gdy zadajemy pytania, jesteśmy bliżsi światu, niż wtedy, gdy wydaje nam się, że znamy wszystkie odpowiedzi…