Dwa tygodnie temu napisałem: nowa wiadomość: „projekt: werniks”. Nawet nie zauważyłem kiedy te dwa tygodnie minęły a spraw tyle, że nawet nie wiem za co się brać… Jedno jest pewne, wróciłem całą piersią do malowania. To co od sierpnia szkicowałem w głowie przerzucam teraz w obrazy… Kiedy w sierpniu, na „spacerach” pod krzyż milenijny wpadłem na pomysł z „Werniksem”, z dnia na dzień bałem się, że to tylko kolejne marzenie, które pozostanie tylko rozpisane w kalendarzach – notesach i dlatego pewnie dzisiaj strasznie się boję…
Poruszam się zygzakiem.
Żyję bez żagla.
Zdany na łaskę wiatru
Poszukiwanie całości projektu było strasznie przeplecione strachem. Cały czas bałem się, że nawet jeśli to znajdę, nawet jeśli zrealizuję, okaże się, że nie jest to to, co chciałem osiągnąć, to co chciałem powiedzieć. To tak jakby było to cały czas przede mną a ja bałbym się spojrzeć… Jak zagubiony w rodzinnym mieście…
Trzeba się zgubić
Aby odnaleźć siebie.
W końcu jak się odnalazłem, jak spojrzałem przed siebie – to tak wysoko, że na horyzoncie nie było nic poza Strzechą…dosłownie i w przenośni Akademicką…
Wszystkich, którzy są zainteresowani rozwojem projektu i jego finałem w pierwszomajowy weekend – zapraszam na drugiego bloga poświęconego całkowicie projektowi, strzesze, Whartonowi i malarstwu…
mati